Pigułka "dzień po", czyli historia o mojej bezsilności

March 01, 2020

Nie wiedziałam nawet, że to ostatnio tak popularny temat, dopóki moja facebookowa tablica nie została zalana wizerunkiem pana Szymona Hołowni (który notabene "nie spotkał się z taką dziewczyną", ale zdecydowanie wysłuchał argumentów wielu Polek piszących #listydoSzymona). Więc naszedł czas i na mnie, żebym przedstawiła wam swoją historię z mało romantycznym soundtrackiem tykających wskazówek.

Background

Historia ta miała miejsce pół roku temu, a żeby w pełni ją zrozumieć, muszę wam przedstawić mój mały background na ówczesną chwilę. Miałam 22 lata, mieszkałam w dużym mieście, pracowałam na cały etat, studiowałam zaocznie i dopiero co wykorzystałam cały swój urlop na wymarzone wakacje w Korei Południowej. Brzmi super.

To bym zwykły wieczór z chłopakiem, dopóki nie zobaczyłam jego zaniepokojonej miny. Albo dopóki nie poinformował mnie, że coś jest mocno nie tak. Nie wchodząc w niepotrzebne szczegóły - doszliśmy do wniosku, iż istnieje małe (aczkolwiek istnieje) prawdopodobieństwo, że to "mocno nie tak" może skutkować niechcianą ciążą.
Pierwsza myśl? O dziwo, nie było to przerażenie. Ono pojawiło się później. Na początku byłam przekonana, że to przecież nic wielkiego i istnieją tabletki "dzień po". Na pewno istnieją jakieś opcje. A poza tym, to pewnie panikuje. Szybko zrobiliśmy research i jednak sprawa przestała być taka prosta. Okazało się, że tabletka to nie coś, co dostaniecie od tak, "od ręki", jak paracetamol.
Czułam wstyd. To nie jest coś, co młoda dziewczyna powinna czuć w takiej sytuacji. Uwierzcie, że nie.

Lekarz? Tylko prywatnie. I tylko bez sumienia

Mieszkam, pracuję i studiuję w dużym mieście i przygoda ze skręconą kostką nauczyła mnie, że nie chodzi się do lekarza w dużym mieście, chyba, że ma się na to cały dzień i mnóstwo cierpliwości. Ja tego dnia nie miałam (nie miałam też możliwości wzięcia wolnego), ponadto, liczyła się dla mnie każda godzina (na zażycie tabletki ma się do 72h, jednak najlepiej jest zrobić to w ciągu 24h). Poza tym naczytałam się historii w których to dziewczyny po wiekach w poczekalni i tak zostawały odprawiane do domu bez niczego. Dlaczego? Bo lekarz nie musi wypisać recepty, jeżeli nie ma na to ochoty, czy jeżeli "jest to niezgodne z jego przekonaniami". Proszę odmówić choremu dziecku antybiotyku.

Skontaktowałam się z moją mamą. Wspominałam już o wstydzie, prawda? I to nie tylko moim. Mój chłopak czuł się z tym tak samo źle. Bo co ludzie pomyślą? Że dzieciaki nie wiedzą jak uprawiać seks? Że nie wiedzą, jak się zabezpieczać? Że wszyscy dokoła będą z nas później kpić? Całe szczęście, moja mama jest wspaniałą kobietą i wszystko zachowała dla siebie, ale musicie być świadomi, że to są myśli, które pojawiają się w głowach nastolatków w potrzebie. Bezradność. Upokorzenie. A jest to zupełnie niepotrzebne i nie powinno mieć miejsca.

Ok, wiemy już, że musiałam wziąć tabletkę jak najszybciej, ale nie byłam w stanie załatwić jej sama. W pracy skupiałam się tylko na jednym, a zegar tykał.
Plan był taki - w mojej urokliwej wsi mama miała z samego rana podejść do lekarza rodzinnego, poprosić o e-receptę, a ja zaraz po pracy miałam pobiec do apteki i zakupić lek. Proste. Wszystko zapowiadało się wspaniale, do lekarza nie jest też trudno dostać się na wsi, czeka się maksymalnie godzinę. Jednakże lekarze na wsi większość swojego czasu spędzają z ludźmi ze wsi, którzy są jasno ukierunkowani w wielu poglądach. I stało się to, o czym przeczytałam w internecie - moja mama została odesłana do domu ze słowami, iż wypisanie tabletki "dzień po" jest "sprzeczne z moralnością" naszej pani doktor.
Poczułam się zszokowana. Bo jak to? Czy ludzie naprawdę myślą, że te tabletki to tabletki aborcyjne? NIE. I napiszę to jeszcze raz, drukowanymi literami, żeby wszyscy zrozumieli: TABLETKI "DZIEŃ PO" NIE SĄ TABLETKAMI PORONNYMI. Działają one jak tabletki antykoncepcyjne, tylko są jednorazową silną dawką syntetycznego progesteronu. Jeżeli dojdzie do zapłodnienia, nie wpłynie on w żadnym stopniu na zarodek. Więc co tutaj jest niezgodne z przekonaniami i moralnością lekarzy? Antykoncepcja sama w sobie?
Oczywiście, moglibyśmy dyskutować na ten temat, że skoro antykoncepcja hormonalna jest wydawana tylko i wyłącznie na receptę, to tabletka "dzień po" też powinna być. Cóż, tylko jeżeli weźmiemy pod uwagę, że mamy do czynienia z kimś, kto chciałby to łykać po każdym stosunku (uwierzcie, że nie chcecie) i wydawać conajmniej 50zł na jedną tabletkę. Dla porównania, miesięczna antykoncepcja hormonalna potrafi kosztować mniej niż masło.

Wracamy do historii: nic nie dała moja frustracja, bo nic nie mogłam zmienić. Zaczęłam szukać lekarzy prywatnych i podejrzane strony internetowe, które mogłyby mi pomóc. Wszystko za zbyt duże pieniądze. Jednak uratowała mnie mama. Zadzwoniła do naszej pani ginekolog, która powiedziała, że bez problemu wypisze receptę. Ale jeżeli myślicie, że to koniec opowiadania, to się mylicie. Nie wystawiała ona e-recept. Wspaniale.
Szybkie rozeznanie wśród znajomych. Kilka telefonów. I w końcu recepta od pani ginekolog wylądowała w rękach mojej mamy (wraz z adresem apteki, w której można ją zrealizować, bo okazało się, że tabletki nie są dostępne we wszystkich aptekach), zamieniła się w malutkie pudełeczko, które później w rączkach znajomej wylądowało w szpitalu w moim mieście i stamtąd odebrał je mój chłopak (który mieszka 60km ode mnie i specjalnie po to wsiadł w samochód). Tabletka trafiła do mojej pracy w okolicach godziny 15, o 18 byłam w mieszkaniu, dokładnie przeczytałam ulotkę i w końcu zrobiłam to, co miałam zrobić.

Z biegiem czasu to wszystko wydaje się dość zabawne, ale nie jestem w stanie opisać bezradności, którą wtedy czułam. Faktu, że pomimo świadomości, że dzieje się coś strasznego, nie jestem w stanie  nic zrobić. Bo to inni decydują o moim życiu. To lekarz, który nic o mnie nie wie, decyduje, czy przepisze mi lek. To rząd, który na oczy mnie nie widział, decyduje, czy ten lek będzie w ogóle dostępny. Moje życie (i mówię to zupełnie świadomie - ŻYCIE) zależało od życzliwości innych osób. Byłam zdana na ich łaskę. Nie życzę absolutnie nikomu bycia w takiej sytuacji. A jednocześnie mam świadomość, że każda z nas może być w tej sytuacji. Każdego dnia.

Żeby nie było zbyt kolorowo

Przepisano mi Escapelle. Pierwsze skutki uboczne pojawiły się po dwóch dniach i trwały niecały tydzień. Męczyły mnie nudności, ból piersi i krwawe plamienie. Skutków ubocznych może być więcej i występują niemalże u każdego. Dlatego uwierzcie, że naprawdę nikt nie będzie łykał tabletek "dzień po" niczym cukierków.
Nie odmawiacie rannemu pierwszej pomocy. Nie odmawiajcie kobiecie antykoncepcji ratunkowej.

No comments:

Powered by Blogger.