LISA THE WORKER: Working in a shop sucks and you don't want to do it.

September 08, 2017

I decided to go to work during the holidays, because there weren't much orders in the company and sitting idly at home seemed like a waste of time. This way one evening I sent my CV in response to several offers on the internet. The next day I got a phone that frightened me. The lady wanted to make an appointment for a job interview. Okay, but what kind of job? From which offer? Knowing nothing I bravely marched to the agency and thus signed a contract. Promises that I have to work 120h, that every other weekend I should be at work, but this can be fixed with a manager if I have some wedding at that day. 13,5/h and to this location near my apartment, cause only 15 minutes by walk. Great, nothing but take!
Once I'll learn that nothing is as it looks at first glance.
Zdecydowałam się pójść do pracy podczas wakacji, bo akurat zamówień w firmie było mało i siedzenie w domu bezczynnie wydawało się stratą czasu. W ten sposób jednego wieczora wysłałam swoje CV w odpowiedzi na kilka ogłoszeń w internecie. Następnego dnia dostałam telefon, który przerażona odebrałam. Pani chciała się umówić na rozmowę o pracę. No dobrze, ale o jaką pracę? Z którego ogłoszenia? Nic nie wiedząc dzielnie pomaszerowałam do agencji i w ten sposób podpisałam umowę. Obietnice, że muszę wypracować 120h, że co drugi weekend powinnam być w pracy, ale to można ustalić z kierowniczką, jeżeli akurat wypadnie mi jakiś ślub. 13,5/h a do tego lokalizacja blisko mieszkania, bo zaledwie 15 minut na nogach. Wspaniale, nic tylko brać!
Kiedyś się nauczę, że nic nie wygląda tak, jakby się mogło wydawać na pierwszy rzut oka.

Let's start with the fact that I was hired by the agency. This means that if anything went wrong, I was supposed to go there, not to the manager (in thought of something more work related, like "GUYS, IT'S TERRIBLE, PLEASE TAKE ME FROM HERE"). One phone call to the agency, two days of termination and that's all. However, any settlements and serious money matters also fell under the agency. After a month I had to run with a paper on which I wrote in what days and how much I worked and what the manager was signing. I was only paid only on this basis, and the payment reached me on the tenth day of the following month. I had to wait a bit. But that is probably all about the theory. Of course I wasn't told what kind of store it was and I had to ask at the end to know where I should actually go. I was told that I would work in a two-shift system: 6:30am to 2:30pm and 2pm to 10pm, and on Sundays from 10am to 10pm. No problem, I was already working like that in England and was able to live. One week for the mornings, another one for the afternoons and somehow life goes on. Oh, girl, you didn't know much.
Zacznijmy od tego, że zostałam zatrudniona przez agencję. Oznacza to, że gdyby cokolwiek się działo, miałam walić właśnie do nich, nie do kierowniczki (w zamyśle coś większego dotyczącego pracy, typu "PANIE, JEST STRASZNIE, ZABIERZCIE MNIE STĄD"). Jeden telefon do agencji, dwa dni wypowiedzenia i już. Jednakże wszelkie rozliczenia i sprawy poważne, bo pieniężne również podlegały pod agencję. Po przepracowanym miesiącu musiałam biec z karteczką, na której wpisywałam w jakie dni i ile pracowałam, a co podpisywała kierowniczka. Na tej podstawie dopiero obliczano mi wypłatę, która docierała do mnie dziesiątego dnia następnego miesiąca. Musiałam troszkę czekać. Ale to chyba tyle, jeżeli chodzi o teorię. Oczywiście nie powiedziano mi w ogóle co to za sklep i musiałam się na końcu dopytywać. Poinformowano mnie natomiast, że będę działać w systemie dwuzmianowym: 6:30-14:30 i 14:00-22:00, a w niedziele 10:00-20:00. Nie ma problemu, już tak pracowałam w Anglii i dało się żyć. Jeden tydzień na rano, drugi na popołudnie i życie jakoś się toczy. Oj, dziewczyno, tak mało wiedziałaś.

Maybe it's all because of my great contract, maybe not, because the other girls who worked there longer had the same situation, but it was really insignificant that you were working at 2pm on Monday because you could come on Tuesday at 6:30. I don't know if it doesn't violate any statue book or other human rights that go to bed at 1am, and at 5am must get up to work again. It was much better when we went to the afternoons from mornings, but excuse me anyways. I don't know what's so difficult to do a normal schedule. And as far as scheduling is concerned - it was printed around a week ahead for a week. If I had something important next week, I could do nothing because I didn't know how I was working the other days. Of course I could go and say that here and here I would like a day off, but after all, I won't be self-arranging the whole schedule, it doesn't work like that.
The advantage, on the other hand, was that if I wanted a free day, I could easily get it. At the beginning of July I immediately said that I would like this one and only Tuesday free because I have to go home, do nails, rest. Oh, and here Friday afternoon please, because I have plans in the morning. Oh. and from Saturday to Wednesday I would like to take a vacation, because I would like to go to the lake. Actually, I didn't have to give them my reasons and of course I didn't.
Może to wszystko przez moją wspaniałą umowę zlecenie, może nie, bo inne dziewczyny, pracujące tam dłużej miały podobnie, ale naprawdę nieistotne było to, że w poniedziałek miałeś na 14:00 bo spokojnie mogłeś przyjść we wtorek na 6:30. Nie wiem, czy nie narusza to jakiegoś kodeksu czy innych praw człowieka, który o 1:00 kładzie się do łóżka, a o 5:00 musi znów wstać do pracy. O wiele lepiej było, gdy z rannej szło się na popołudniową, no ale przepraszam bardzo. Nie wiem co trudnego jest w ułożeniu normalnego grafiku. A jak już o układania grafiku - wypisywany był w okolicach wtorku na tydzień do przodu. Jeżeli miałam coś ważnego w przyszłym tygodniu, nic nie mogłam zrobić, bo nie wiedziałam jak pracuję. Oczywiście mogłam podejść i powiedzieć że tu i tu chciałabym tak i tak, ale przecież nie będę sobie sama układać całego harmonogramu, nie wypada tak.
Na plus było natomiast to, że jeżeli chciałam wolne, mogłam je bez problemu dostać. Na początku lipca od razu powiedziałam, że chciałabym ten czwartek jeden jedyny wolny, bo trzeba się przejechać do domu, zrobić paznokcie, odpocząć. O, a tutaj piątek na popołudnie, bo rano mam plany. Natomiast od soboty do środy poproszę urlop, bo chciałabym pojechać nad jezioro. Właściwie, nie musiałam podawać powodów i tego oczywiście nie robiłam.

First day of work. Politely I came earlier, assuming that the manager will want to tell me a few things. And she said. Where a cloakroom is. So much of informations.
I went in to change into the shirt I got and then a purse bag, which I was supposed to count was handed me and eventually I sit behind the cashier. Yes, just like that. One of the workers stood over me for about 5 minutes, checking to see if I was able to deal with everything (in fact, how can I not cope with scanning products when I see it almost every day?) And seeing that I'm pretty okay, she returned to her duties. I was told that if something happened, I should ring the bell. Cool. ONLY, WHAT BELL AND WHERE  THE HELL IT IS?!
It's nothing yet. Of course, I knew that the whole situation was ridiculous and that something was wrong, because there didn't even say anything about rules or something like that. About the fact that we leave our wallets in the office, I found out when I saw others doing so. The managers were delighted with my nails, and from the co-workers I heard that I could get a big punishment for it if the sanepid came in. AFTER THE MONTH OF WORK, I noticed that my friends was carrying a sanepid book with them - then I heard that I could get a penalty as well for not having it with me. It's also because the co-workers that I learned most of the other rules, every time thinking it was a joke, because I should hear it all right after coming to work for the first time.
Pierwszy dzień pracy. Grzecznie przyszłam przed czasem, zakładając, że kierowniczka będzie chciała powiedzieć mi kilka rzeczy. I powiedziała. Gdzie jest szatnia. Tyle.
Pomaszerowałam się przebrać w koszulkę, którą dostałam a potem wręczono mi torebkę z pieniążkami zwaną kasetką, którą miałam szybko przeliczyć i siadać na kasę. Od tak, po prostu. Jedna z pracownic stała nade mną jakieś 5 minut, sprawdzając czy sobie radzę (właściwie jak można sobie nie radzić w kasowaniu produktów, skoro widzi się to niemalże każdego dnia?) i widząc, że jest całkiem okay, wróciła do swoich obowiązków. Powiedziano mi tylko, że gdyby coś się działo, mam dzwonić dzwonkiem. Super. TYLKO JAKIM DZWONKIEM I GDZIE ON JEST?!
To jeszcze nic. Oczywiście, wiedziałam, że sprawa jest niepoważna i że coś jest nie tak, bo nie było mowy o jakimkolwiek BHP czy czymś w tym stylu. I nie tylko tym. O tym, że portfele mamy zostawiać w biurze dowiedziałam się widząc, że inni tak robią. Kierowniczki zachwycały się moimi hybrydowymi paznokciami, a od współpracowników usłyszałam, że mogę dostać za nie dużą karę, gdy wpadnie sanepid. PO MIESIĄCU PRACY zauważyłam, że koleżanki noszą przy sobie książeczki sanepidowskie - to wtedy usłyszałam, że za nie posiadanie jej przy sobie też mogę dostać karę. To też od współpracowników dowiedziałam się większości innych zasad, za każdym razem myśląc, że to jakiś żart, bo powinnam to wszystko usłyszeć zaraz po przyjściu do pracy.


After the first sitting at the counter I had to settle up. The case is similar - again all the money is counted, and the manager checks to see if everything is correct. I had a few zlotys more, so everything was beautiful and colorful, and these money I had to pull out and give back. After all, the rest goes to the bank and you can't give them too much. And so for a few next days I tried very hard and watched how much I give out to people and if they give me as much as the counter displayed. Strange luck, I have always been a few pennies on the plus (we don't pull out them of the bag, let's not exaggerate). Until one beautiful day in which the queue was huge and I exchanged money with a colleague from the cashier next to mine few times. During settling, I got 50 zlotys in minus. The manager said I should count again, so I count, but the result was the same. "Well, we have no choice. Do you have 50PLN with yourself?" Excuse me? No, I don't. "In that case, you will now write a statement to deduct it from your paycheck." I didn't quite know what was going on and my confusion saw a friend who immediately remembered that she took 50zł from me.
Later I realized that with positive settlement (exaggerating - when I robbed the customer), the money is hidden in the manager's cash register, and with a negative settlement, I have give the money from my own pocket, because it was my mistake that the money is missing. Yes, mine, but certainly not deliberate, and accidents happen. From that time on, I was less willing to sit on the cash register and, apart from this misunderstanding, only once I made some mistake and had to pay 8.32. To a penny.
Po pierwszym siedzeniu na kasie musiałam się rozliczyć. Sprawa podobna - znów liczy się całe pieniążki, a kierowniczka sprawdza, czy wszystko się zgadza. Wyszłam kilka złotych na plusie, więc było pięknie i kolorowo, a te pieniążki miałam wyciągnąć i oddać. Przecież reszta idzie do banku i nie można mu oddać za dużo. I tak przez kilka dni bardzo się starałam i pilnowałam, żeby ludziom wydawać tyle, ile powinnam i żeby oni dawali mi tyle, ile wyświetlał licznik. Dziwnym trafem, zawsze byłam jakieś kilka groszy na plusie (groszy już nie wyciągamy z kasetki, bez przesady). Aż do jednego pięknego dnia, w którym ruch był ogromny i wymieniałam się pieniędzmi z koleżanką z kasy obok. Przy rozliczeniu wyszło mi 50zł na minusie. Kierowniczka mówi, żebym liczyła raz jeszcze, więc liczę, ale wynik ten sam. "Cóż wyjścia nie ma. Masz przy sobie 50zł?". Słucham? Nie, nie mam. "W takim razie napiszesz teraz oświadczenie, żeby potrącono Ci to z wypłaty". Nie bardzo wiedziałam, co się dzieje i moje zagubienie dostrzegła koleżanka, która momentalnie przypomniała sobie o tym, że zabrała mi z kasy 50zł.
Dopiero później do mnie dotarło, że przy dodatnim rozliczeniu (wyolbrzymiając - gdy ja okradłam klienta), pieniądze chowane są do kasy sklepu, a przy ujemnym rozliczeniu, to ja mam z własnej kieszeni dołożyć to, czego brakuje, bo to przecież mój błąd, że pieniędzy brakuje. Owszem, mój, ale na pewno nie celowy, a wypadki się zdarzają. Od tamtego czasu mniej chętnie siadałam na kasę, a oprócz tego nieporozumienia, tylko raz kasa się nie zgadzała i musiałam oddać 8,32. Co do grosza.


I mentioned that I had to work for 120h a month. Do you know how much did it take me to got to this wonderful number? Two weeks and two days. This means I was working almost every day (with different shifts to not make it boring). Somehow I didn't bother, especially because I went there assuming that I was going to work and I should work if I have the opportunity. And as I already mentioned - there was no problem with days off, if I wanted them. But friends who were working there much longer were terribly upset when they worked for a week without any break. I heard that the record of one of them was two weeks. After that she got a DAY off. My record is 9 days which were my last days.
Wspominałam, że do wyrobienia w ciągu miesiąca miałam 120h. Wiecie, ile zajęło mi dobicie do tej wspaniałej liczby? Dwa tygodnie i dwa dni. Oznacza to pracowanie niemalże każdego dnia (z różnymi zmianami, żeby nie było nudno). Jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało, bo poszłam tam z założeniem, że idę do pracy i powinnam pracować, jeżeli tylko mam taką możliwość. I jak już wspominałam - nie było problemu z wolnym, jeżeli tylko je chciałam. Ale koleżanki z dłuższym stażem okropnie się denerwowały, gdy pracowały tydzień bez jakiejkolwiek przerwy. Słyszałam, że rekord którejś z nich wynosił dwa tygodnie. Po nim dostała jakiś DZIEŃ wolnego. Mój rekord to 9 dni, które były moimi ostatnimi dniami.

In spite of everything, it wasn't that bad. Customers told me that the 'uppers' was treating the local staff terribly, and I didn't really know what was going on, because for me everyone was nice and kind. Even the cashier, who openly hated everyone around her, liked me. But coming back - it was okay. What I hated was mainly coming to work on Sunday, mainly because Sunday is a not working day (and certainly not for 10h) in which you're supposed to rests, spend time with relatives and go to church. But the agency said that once a month you have to come to work on Sunday. Well, I was there on every one. But the agency was saying a lot of things.
Pomimo wszystko, nie było tak źle. Klienci opowiadali, że 'góra' okropnie traktuje tutejszych pracowników, a ja nie bardzo wiedziałam o co chodzi, bo dla mnie wszyscy byli mili i dobrzy. Nawet kasjerka, która otwarcie jeździła po wszystkich dokoła w jakiś sposób sobie mnie upodobała. Ale wracając - było w porządku. Coś czego nie znosiłam to tylko przychodzenie do pracy w niedzielę, głównie dlatego, że w niedzielę się nie pracuje (a już na pewno nie 10h), a odpoczywa, spędza czas z bliskimi i maszeruje do kościoła. Ale agencja powiedziała, że raz w miesiącu trzeba w niedzielę przyjść do pracy. Cóż, byłam w każdą. No ale agencja mówiła różne rzeczy.


In next episodes: "The crowd watched me caughting the thief" and "how to work legally in England?"
W następnych odcinkach: "tłum oglądał jak łapałam złodzieja" oraz "jak legalnie pracować w Anglii?"

No comments:

Powered by Blogger.