''Nigdy więcej nikt mnie do tego nie zmusi''

June 25, 2016

TOEFL (Test of English as a Foreign Language) to najcięższy egzamin, do jakiego kiedykolwiek przystąpiłam. Choć może był on po prostu najbardziej stresującym, bo podchodziłam do niego niemalże nieprzygotowana. O ile można być nieprzygotowanym ze znajomości języka.

Jest mnóstwo różnych testów językowych sprawdzających wiedzę na różnych poziomach. Wydaje mi się, że najpopularniejszymi są FCE (First Certificate in English), CEA (Certificate in Advanced English), IELTS (International English Language Testing System) i właśnie wspomniany TOEFL. Dwa pierwsze to egzaminy Cambridge, które są pomocne, jeżeli chce się wpisać swoje umiejętności do CV, natomiast pozostałe służą głównie do zdobywania wiz, umożliwiają wyjazdy na anglojęzyczne uczelnie czy poszukiwanie pracy poza Polską, a ich ważność wynosi dwa lata.
Jeszcze zanim o samym TOEFL - egzaminy Cambridge sprawdzają znajomość angielskiego na określonym poziomie (FCE - B2, CEA - C1) i jeżeli nie zdobędziecie wymaganej liczby punktów, nie otrzymacie dyplomu. A warto pamiętać, że te egzaminy nie są tanie, bo kosztują w granicach 600zł.
Trochę wiem o FCE, bo miałam możliwość przystąpić do niego w tym roku. Jednak się na to nie zdecydowałam, gdyż na chwilę obecną nie potrzebuję dwóch dokumentów potwierdzających moją znajomość angielskiego. I wiecie, jaka tak naprawdę jest pomiędzy nimi różnica? FCE sprawdza waszą wiedzę "książkową". Tak, jest tam część ustna, ale wszystko i tak kręci się wokół gramatyki, zastępowania słów innymi zwrotami czy słowotwórstwa. TOEFL sprawdza, czy jesteście w stanie przeżyć w środowisku, w którym wszyscy mówią po angielsku.


Ze spraw czysto teoretycznych:

Egzamin ten występuje w wersji papierowej i elektronicznej (iBT), ale nie wydaje mi się, żeby gdziekolwiek w Polsce ta pierwsza była dostępna. Trwa około 4 godzin i sprawdza czytanie ze zrozumieniem, słuchanie, mówienie i pisanie. Przeprowadzany jest na komputerze i wysyłany do Stanów, gdzie zostaje sprawdzany. Wyniki wysyłane są najpierw na maila, później docierają w wersji papierowej. Cena takiego egzaminu to ok. 800zł i jest przeprowadzany w Polsce niemalże co tydzień. Wszystkie informacje o terminach i innych sprawach, o których powinno się wiedzieć możecie znaleźć na stronie ets. Tam też tworzy się konto, dzięki któremu zapisuje się na test.
TOEFL ma to do siebie, że mówi wam, jaki jest wasz poziom. Nie musicie zdobyć określonej ilości punktów, żeby go zdać. To już od was zależy, na ile procent chcecie napisać.


Jak się przygotować?

Na podanej wyżej stronie znajdziecie mnóstwo darmowych materiałów jak i próbne testy, które możecie rozwiązać. Mniej więcej właśnie na tym bazowałam. Pilnowałam czasu i starałam się skupić tak, jak zrobiłabym to na prawdziwym egzaminie (co z tego, że te materiały okazały się dużo łatwiejsze niż sam egzamin, ekhm). Najgorzej właśnie może być nie ze znajomością języka, a z czasem. Na każdy z podanych tekstów w pierwszej części macie 20 minut. O ile pamiętam, pytań do każdego tekstu jest około 16. Niby nic trudnego, ale spróbujcie tak męczyć swój mózg przez 100 minut. Z myślą, że każdy punkt się liczy i nie możecie zrobić błędu.
Co do płatnych materiałów - ciężko mi coś o tym powiedzieć. Stwierdziłam, że nie ma sensu wydawać na nie pieniędzy, bo bez problemu w internecie znajdziecie dokładnie omówioną każdą część TOEFL. A uczenie się do TOEFL to w dużej części uczenie się schematu egzaminu. Przez dwa ostatnie lata uczęszczałam też do szkoły językowej, więc kursy przygotowujące specjalnie do TOEFL wydały mi się zbędne. Ale miejcie świadomość, że one istnieją.
Z częścią drugą, czyli słuchaniem, jest dużo łatwiej, bo wystarczy mieć jakąś styczność z językiem. Założę się, że oglądacie anglojęzycznych youtuberów i nie macie problemu ze zrozumieniem, co mówią. I bardzo dobrze, to już jakiś początek. Możecie spróbować słuchać też radia, albo jakichś wywiadów. Bardzo fajny w tym przypadku okazuje się TED, w którym przecież poruszane są różne tematy, w dużej mierze zahaczające o tą tematykę "naukową".
Wracając do youtuberów - każdy z was na pewno ma inny sposób na naukę, ale ja przyznaję, że uczyłam się właśnie przez youtube'a. Nie miałam w sumie innego wyjścia, ale o tym przeczytacie za chwilę. Szczerze mogę wam polecić kanał Magoosh (choć przyjaciółka stwierdziła, że nie jest w stanie znieść sposobu mówienia prowadzącego). Korzystałam też z ich aplikacji na telefon, żeby jak najszybciej przyswoić jak najwięcej słów (nie róbcie tak, serio) i ze strony internetowej. Magoosh jest świetny jeżeli chodzi o przyswojenie wspomnianego schematu TOEFL jak i zwraca uwagę na ważniejsze rzeczy. Po samym wpisaniu w youtubie hasła "toefl" wyświetli wam się mnóstwo pozycji, więc korzystajcie z tych lekcji.
Jeżeli chodzi o część trzecią, czyli mówienie - tego się nie nauczycie, jeżeli nie będziecie mówić po angielsku. Znajdźcie sobie znajomych z którymi będziecie mogli mówić w tym języku, zapiszcie się na jakieś konwersacje, udzielajcie się na lekcjach. Ta część często sprawia wiele kłopotów, bo większość osób ma blokadę przed mówieniem w obcym języku. Pamiętam, że ta sama przyjaciółka, którą wspomniałam wcześniej starała się ze mną rozmawiać na przerwach tylko i wyłącznie po angielsku. Pomagała mi się też uczyć poprzez czytanie mi różnych dialogów czy wykonywanie ćwiczeń. A to wszystko w tygodniu przed egzaminem.
Ostatnia część, czyli pisanie. Do napisania są dwa eseje, jeden na podstawie wykładu i fragmentu tekstu, drugi na podany temat. Ta część generalnie nie jest trudna. Wystarczy mieć jakąś wprawę w pisaniu i ogólne pojęcie o tym, jak wygląda esej. ;)



Zdałam?!

Całe przystępowanie do TOEFL i wszystko co za tym stało, było u mnie bardzo spontaniczne i w ogóle nie przemyślane. Co więcej, jedyny egzamin do którego mogłam przystąpić odbywał się dokładnie w czasie mojego wystawiania ocen. W ogóle nie miałam czasu się do niego przygotowywać, dlatego oglądałam filmiki w trakcie robienia zadań czy innych rzeczy do szkoły. To był naprawdę ciężki okres.
Tutaj nie ma tak, czy się zdało, czy się nie zdało. Każda uczelnia, każda instytucja, czy co tam jeszcze może być, wyznacza sobie próg, od którego was przyjmie. Średnio jest to 80-100 punktów na 120 możliwych. Czyli musicie być przygotowani na zdobycie 70 czy nawet 80%, co nie jest łatwe, bo jest to taki poziom B2/C1.

Wydaje mi się, że zawarłam jakieś ważniejsze informacje, jeżeli coś pominęłam, możecie mi dać znać. Z miłą chęcią odpowiem na wasze pytania, albo uzupełnię post.

W każdym razie - TEN TEST BYŁ TRUDNY. Matura podstawowa z angielskiego? Lol. Matura ustna? Lol. Matura rozszerzona? Lol.
Choć nie powiem, jedno z zadań na tegorocznej maturze rozszerzonej z angielskiego sprawiło mi problemy. Ale nie do tego stopnia, żebym otępiałym wzrokiem patrzyła na ekran z myślą "przecież ja niczego nie rozumiem".
Co śmieszniejsze, takie myśli miałam głównie podczas pierwszej części, czyli czytania fragmentów podręczników i innych mądrych rzeczy. Nie rozumiałam co drugiego słowa, niejednokrotnie nawet całego zdania. Często zaznaczałam odpowiedzi na oślep, te, które najbardziej mi pasowały. Tylko co do jednego pytania byłam pewna. Okazało się, że z tej części zdobyłam aż 60%. Byłam w szoku.
Rzeczą irytującą w tym egzaminie jest to, że musicie umieć się skupić, gdy ludzie wokół was mówią lub wychodzą z sali. Bo w pomieszczeniu, w którym będziecie pisać test, będą też inni zdający. I ci zdający nie zaczną dokładnie w tym samym momencie co wy. Byłam pierwszą osobą na sali i w momencie, kiedy zaczynałam test, inni dopiero wchodzili i poprzez krótkie wypowiedzi, sprawdzali, czy ich mikrofony działają. Natomiast gdy odpowiedziałam na jakieś pytanie w części drugiej, chwilę później słyszałam odpowiedzi kolegi na to samo pytanie.
Ale tak, zdałam.

No comments:

Powered by Blogger.